Basia klika na Salonie24 Basia klika na Salonie24
607
BLOG

Jak nie żyć

Basia klika na Salonie24 Basia klika na Salonie24 Polityka Obserwuj notkę 5

 

Bardzo się zdziwiłam wczorajszego wieczoru, kiedy dowiedziałam się, że mój ostatni wpis został przetłumaczony na język rosyjski i umieszczony na jednym z tamtejszych portali jako, jak rozumiem, przykład polskiej rusofobii.

Powinnam się cieszyć – wszak po raz pierwszy moja twórczość znalazła wielbicieli za granicą. Helena schlebiła mi, ze idę w ślady Sapkowskiego, który też zaczynał międzynarodową karierę od wydań w bratnich krajach słowiańskich, aby wypłynąć na szerokie wody rynku angielskiego i amerykańskiego. Ale ja wiedziałam co tak naprawdę ta zazdrośnica miała na myśli – chciała mi delikatnie zasugerować, że zaczyna mi już od tej sławy odpierdalać, jak Sapkowskiemu.

Nie, nie wierzę, że zrobię karierę na Zachodzie. Nie dlatego, że mam gorsze pióro niż Sapkowski, oj nie. Ale dlatego, że nikogo, po prostu nikogo, w takiej Anglii czy Ameryce nie zainteresowałoby opinia o ich kraju jakiejś niszowej, egzaltowanej blogerki z Polski. Nikomu nie przyszłoby do głowy tłumaczyć moje wypociny na angielski, francuski czy niemiecki i o nich dyskutować.

Zawsze bardzo dziwiło mnie dlaczego my, Polacy, tak dużą wagę przywiązujemy do tego „co o nas piszą za granicą”. Jednego dnia gorący news na naszych portalach – jakaś gazetka w Edmonton napisała o „polskich obozach koncentracyjnych”. Drugiego dnia kolejny news – gazetka w Edmonton przeprasza, że napisała o „polskich obozach koncentracyjnych”. Ja rozumiem, że Polonia kanadyjska może się czuć urażona i interweniować u redaktora naczelnego, ale my, tutaj w Polsce? Co nam ten tego tamtego???

Jakie jest źródło takiego zachowania? Dlaczego tak bardzo zależy nam na dobrej opinii obcokrajowców? Dlaczego Polak może narzekać i często narzeka na swój kraj – na takie drogi na przykład, ale wystarczy, że to samo o stanie polskich dróg powie dosadnie Anglik, Francuz, Niemiec czy Amerykanin to już nas to denerwuje, już czujemy się niekomfortowo. I tłumaczymy się - że to przez wojnę, przez komunizm, „zdradę w Jałcie”,  postkomunizm etc. Że to wszystko przez obcych, nic przez nas.

No i ten słynny „kartofel”… Jak z powodu artykułu w jakimś niemieckim brukowcu Prezydent dumnego „szóstego największego kraju UE” może obrazić się i odwołać swój udział w szczycie Trójkąta Weimarskiego? Kto mi to może wyjaśnić? Nie można po prostu tego zignorować, albo, nie wiem, wysłać z uśmiechem, rękami pracownika kancelarii, do redakcji brukowca pięciokilogramowego opakowania pięknych polskich ekologicznych ziemniaków z broszurami reklamującymi naszą zdrową żywność? Dlaczego zawsze musimy mieć Prezydęta zamiast Prezydenta?

Kluczem do zrozumienia tego fenomenu jest słowo „szacunek”. Szacunek i dystans do samego siebie, poczucie własnej wartości. A raczej, w tym konkretnym przypadku, jego brak. I kompleksy.

Czy osobę kochającą siebie, kochającą swój kraj – z wszystkimi wadami i zaletami (swoimi i kraju) – jest w stanie zranić czyjaś negatywna opinia na swój lub jej kraju temat? Nie sądzę. I nie chodzi tutaj o wbijanie się w nieuzasadnione poczucie wyższości, tylko o obiektywną ocenę własnych wad i zalet. Wad i zalet swojego kraju. Dla przykładu – czy jak ktoś mi powie, że jestem głupia i nieinteligentna (nieprawda), to mam się obrazić? Mam się czuć urażona? Nie. Dlaczego? Bo wiem, jestem świadoma tego, że nie jestem głupia i nieinteligentna. Uśmiechnę się zatem tylko i wzruszę ramionami. Albo z drugiej beczki – jak ktoś mi powie, że nie umiem tańczyć i jestem kiepska w łóżku. Też uśmiechnę się (no, może mniej perliście) i wzruszę ramionami bo wiem, że to prawda. Bo jestem tego świadoma.

No dobra, koniec tej autopromocji… Wróćmy do głównego celu mojego wpisu. Narzekałam na brak poczucia własnej wartości Polaków, ale to chyba tylko jakieś bieszczadzkie pagórki przy Himalajach rosyjskich kompleksów. Jezu, jak bardzo trzeba być zakompleksionym, żeby tłumaczyć i dyskutować na temat wpisu jakiejś anonimowej, stetryczałej, niepopularnej blogerki z Polski opisującej wrażenia po obejrzeniu filmu o Rosji???

Zazwyczaj nie staram się wyjaśniać tego co miałam na myśli pisząc to i owo; wolę jak każdy odnajdzie w moich notkach swoją własną interpretację. Ale, cóż, tym razem, zrobię to dla lepszego samopoczucia naszych wschodnich braci, oburzonych moim poprzednim wpisem. Mój wpis, kochani, wcale nie dotyczył dzisiejszej Rosji. Zresztą film, który zrecenzowałam nie dotyczył jej również. To nie był dokument albo paradokument opisujący rosyjskie tam i teraz. Akcja filmu równie dobrze mogła toczyć się na Ukrainie, Białorusi czy Kazachstanie (no, z Kazachstanem nie jestem pewna – nie wiem czy tam można jeszcze chlać wódę, czy też brodaci nie zakazali, a wóda jest jednak istotnym rekwizytem w tym filmie). Film jest niczym więcej tylko lynchowską, surrealistyczną podróżą po świecie bez tradycyjnych wartości, wykorzenionych przez system totalitarny. Komunizm zredukował cerkiew, oduczył ludzi żyć w stary sposób, ale ostatecznie poniósł klęskę – nie nauczył ludzi (bo nie mógł) żyć w zgodzie z wartościami nowymi.

Naprawdę, kochani, nie wciskajcie mi rusofobii… Są w Polsce na pewno osoby, które Rosji nie cierpią. Budzą się rano i knują plany, jakby tej Rosji zaszkodzić. Jedzą posiłek, odprowadzają dzieci do przedszkola, pracują, jeżdżą na rowerze, oglądają wieczorem telewizję, ale tak naprawdę cały czas myślą jak, no jak do cholerci, tej Rosji zaszkodzić. Ale nie ma ich znowu w Polsce tak wiele. Więcej jest ludzi obojętnych. I takich jak ja. Osób, które kochają Rosję, naprawdę kochają Rosję, ale które mają do miłości podejście bardziej nowoczesne, libertyńskie powiedziałbym. Kochajmy się ale nie mieszkajmy razem. Rosja ma piękne, wielkie, największe na świecie mieszkanie. Po co próbuje raz na jakiś czas wprowadzić się z walizkami do mojej malutkiej klitki???

Jestem magistrem ekonomii. Moja pasja to muzyka barokowa, spacery po lesie i czytanie gazet. Nie gram w golfa.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka